sobota, 8 marca 2014

Rozdział 1: " - Nasz Casanova się zakochał. Ulalala."

Lizz:

- Tato, nie martw się. Tak, czuje się dobrze. Posłuchaj, wiesz jak bardzo marzyłam o tych Mistrzostwach. Kiedy tylko się skończą, wrócę. Proszę, zaufaj mi. Dam sobie radę. Okej, zadzwonię jutro. Kocham Cie i ucałuj ode mnie mamę. - to mówiąc, rozłączyłam się i westchnęłam. Kocham moich rodziców, ale czasami zbytnio się troszczą. Rozumiem, że mają powody, ale jakoś sobie radze. Chyba zdążyłam przywyknąć do mojej, nowej rzeczywistości. Wzięłam torebkę i zeszłam do holu hotelowego. Jest taka piękna pogoda, a ja siedzę w pokoju. Trzeba to jakoś wykorzystać. Postanowiłam wybrać się na spacer. Siedząc na ławce, w pobliskim parku, wystawiłam twarz do słońca i przymknęłam oczy. Tak wiele rzeczy chciałabym zrobić, a tak niewiele jest czasu. Za bardzo skupiałam się na odkrywaniu tego co chce robić w życiu, żeby zauważyć jak dużo rzeczy mnie ominęło. Nie byłam w długim i prawdziwym związku. Nie mam przyjaciółki, której mogłabym powierzyć wszystko. Nie zakochałam się, nie miałam złamanego serca. Liczyła się tylko rodzina, śpiewanie i sport. Teraz trochę żałuje tego, że nie chciałam nikogo do siebie dopuścić. Zawiał przyjemny wiatr i poczułam jak porywa z mojej głowy kapelusz. Otwarłam oczy i zaczęłam szybko iść w ślad za nim. Cholera, mogłam odpuścić sobie te koturny. Moje nakrycie głowy było coraz dalej, a ja puściłam się biegiem za nim i to był bardzo zły pomysł. Źle postawiłam nogę i po chwili, wylądowałam na ziemi. Cholera, ja to jestem zdolna. Próbowałam ruszyć nogą, ale poczułam ból i syknęłam cicho. Zdjęłam buty i zakryłam twarz dłońmi. Czy ten dzień nie może być zwyczajny?
-Może pomóc? Bo widzę, że masz kłopoty. - otwarłam oczy i spojrzałam na mężczyznę stojącego nade mną. Uśmiechnął się, a ja nie umiałam oderwać od niego wzroku. Skąd ja go znam? Twarz wydaje mi się dość znajoma. Widząc moje niezdecydowanie, wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja z wdzięcznością ją przyjęłam i odwzajemniłam uśmiech. Stanęłam na zdrowej nodze i zachwiałam się. Nieznajomy objął mnie w pasie.
- Dziękuje za pomoc, rycerzu na białym koniu. - zaśmiałam się. - Myślę, że skręciłam kostkę. Przyda mi się zimny okład i przejdzie mi. Pomożesz mi dostać się do hotelu, gdzie mieszkam na czas Mistrzostw?
- Jasne, że pomogę. Chodź. - to mówiąc, wziął mnie na ręce i ruszył spacerkiem w stronę wyjścia z parku. - Który to hotel?
- Winston. Wcale nie musisz tego robić. - zdziwiło mnie, że obcy człowiek chce mi tak bezinteresownie pomóc.
- To także mój hotel. Nie muszę, ale chce. Poza tym, jakim okazałbym się człowiekiem gdybym zostawił ranną kobietę w potrzebie. - uśmiechnął się, a po chwili postawił mnie na zdrowej nodze. - Może jednak zabiorę cie do szpitala? To może być złamanie.
- Nie trzeba, to nic takiego.

***

- Dziękuje za pomoc. Tak w ogóle, nie przestawiłam się. Jestem Lizz. - wyciągnęłam w jego stronę dłoń, a on ją uścisnął.
- Andreas. Zostałbym dłużej, ale obowiązki wzywają. Miło było cie poznać. Może jeszcze uda nam się spotkać.
- Mi również. Mam taką nadzieje, bo muszę się odwdzięczyć za pomoc. - uśmiechnął się, pomachał mi ręką i zniknął za rogiem korytarza. Weszłam do pokoju i od razu przygotowałam sobie okład z lodu. Położyłam się i włączyłam muzykę. Przymknęłam oczy próbując sobie przypomnieć gdzie już widziałam mojego nowo poznanego towarzysza. Skoro mieszka w tym hotelu to pewnie jest kimś znanym i bogatym, więc pewnie był w telewizji i to tam go widziałam.Podniosłam się do pozycji półleżącej i sięgając po pilot, włączyłam telewizor. Skakałam po kanałach, aż natrafiłam na powtórkę meczu Niemców z Australią. Mecz trwał już od 60 minut, a wynik wynosił 2:0 dla Niemców. Zaczęłam się zastanawiać na jaki mecz wybiorę się jutro. Miałam do wyboru trzy mecze: Hiszpania vs.Szwajcaria, Chile vs. Honduras albo RPA vs.Urugwaj. Chyba zdecyduje się na Hiszpanów. W sumie, czasami oglądam ligę hiszpańską i lubię niektórych piłkarzy. Oby tylko nie było tam JEGO. A może on też jest w wyjazdowym składzie? I co wtedy zrobię? Nie mam co zamartwiać się na zapas. W końcu to tylko mecz. Westchnęłam i wróciłam myślami do spotkania, które właśnie było wyświetlane na ekranie.

***

Ta noc była dla mnie bardzo ciężka i męcząca. Nie potrafiłam zasnąć, bo ból kostki dawał mi się we znaki. Kiedy już udało mi się zapaść w sen to zbudziłam się z niego, bo śniły mi się straszne rzeczy. Szpital, morze krwi, lekarz z piłą mechaniczną w ręce, przed którym próbowałam uciekać, a na końcu trumna na cmentarzu, koło nagrobka. Gdy zobaczyłam napis na granitowej tablicy, krzyknęłam i obudziłam się. To byłam ja. To moje dane tam były. Próbowałam się uspokoić i przestać płakać, ale to było silniejsze ode mnie. Resztę nocy spędziłam na szlochu, aż w końcu przestałam, bo zabrakło mi łez. Podniosłam się i syknęłam. Cholerna kostka! Spuchła i nie mogę stanąć na prawej nodze. Świetnie po prostu. Jakoś udało mi się dostać do łazienki i tam naszykowałam sobie kąpiel. Weszłam do wanny i zanurzyłam się w gorącej wodzie pachnącej różami. Pomału wracałam do siebie i starałam się uspokoić. Usłyszałam, że dzwoni hotelowy telefon stojący na szafce przy łóżku. Wcześniej wibrowała moja komórka. Kto tak usilnie próbuje się dodzwonić? Poczekam, aż się nagra. Włączyła się automatyczna sekretarka informując o możliwości pozostawienia wiadomości, a potem usłyszałam głos mojej mamy:
- Cześć córeczko. Mam nadzieje, że nie odbierasz, bo jeszcze śpisz albo leżysz w wannie, a nie dlatego, że coś ci się stało. Wszystko u ciebie w porządku? Dobrze się czujesz? Bierzesz lekarstwa? Powinnaś się zastanowić nad tym o czym mówił lekarz. Oddzwoń do mnie, jak będziesz mogła i uważaj tam na siebie! Ja i tata bardzo cie kochamy!
Telefon się wyłączył, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Kochana, troskliwa mama.Po chwili posmutniałam. Biedni rodzice, siedzą i się zamartwiają. Nie powinno tak być. Mogłam im nic nie mówić. Byliby teraz szczęśliwi i cieszący się życiem. Westchnęłam. Nie chce leczenia, które zaproponował mi mój lekarz, dr.Castelano. Nic i nikt mnie do tego nie przekona. Dam radę bez tego. Wyszłam z wanny, wytarłam się i w ręczniku pokuśtykałam do szafy, gdzie miałam ubrania. Założyłam czerwoną bokserkę i jeansowe spodenki, a na nogi japonki. Innego buta nie umiałam założyć na spuchniętą nogę. Włosy spięłam w wysokiego koka, lekko się pomalowałam i wyperfumowałam, a potem, biorąc torebkę, wyszłam z pokoju. Zrobiłam parę kroków i musiałam przystanąć, bo ból był nie do zniesienia.
- Może pomóc pięknej pani? - usłyszałam męski głos i odwróciłam się.


Xabi:

 Dzisiaj nasz pierwszym mecz na Mistrzostwach, a ja cały czas mam w głowie obraz tajemniczej dziewczyny. Na treningach nie umiem się skupić i trener ma mnie dość. Właśnie wróciliśmy z porannego treningu, na którym miałem karne bieganie za nieuwagę i brak skupienia. Szedłem hotelowym korytarzem w towarzystwie Lobo, Cesca i Gerarda, którzy się ze mnie wyśmiewali. 
- Nasz Casanova się zakochał. Ulalala. - zaśmiał się Wilczek i poklepał mnie po plecach.
- Przestań mnie tak nazywać. - warknąłem.
- Co się tak denerwujesz? Przecież to nic złego, że jakaś dziewczyna ci się spodobała. - dodał Pique i wyszczerzył się.
- Lepiej dziewczyna niż facet. - dorzucił Fabregas i szturchnął mnie w bok łokciem. Miałem ich już serdecznie dość. Uwielbiali robić sobie ze mnie żarty. 
- Pieprzcie się! Ide do swojego pokoju. - powiedziałem i zniknąłem za drzwiami mojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Czy jeszcze ją zobaczę? Czy będę miał szansę ją poznać? Dowiedzieć się jak ma na imię albo co ją sprowadza do RPA? Moje rozmyślania przerwało natarczywe pukanie do drzwi. 
- Xabi, no wychodź! Nie obrażaj się! - krzyczał mój przyjaciel, a ja przewróciłem oczami i podniosłem się otwierając drzwi.
- Dasz ty chodź chwilę spokoju? - pokręcił tylko głową i wyciągnął mnie na korytarz.
- Przestań się mazać i chodź z nami.Może poznamy tu jakieś kobiety. - parsknąłem śmiechem widząc jego entuzjastyczny wyraz twarzy.W końcu chcąc nie chcąc ruszyłem za nim do Fabrique stojących kawałek dalej i ruszyliśmy w dalszą wycieczkę po hotelu. Wjechaliśmy windą na wyższe piętro i udaliśmy się wgłąb korytarza. Po chwili, przed nami otwarły się drzwi, a z jednego z pokoi ktoś wyszedł. Dziewczyna. Idąc w przeciwną stronę patrzyła na swoje stopy i utykała. Przystanęła i syknęła z bólu. Dopiero teraz dostrzegłem jak spuchnięta jest jej prawa kostka. Sergio podążył za moim wzrokiem i zrobił parę kroków w przód.
- Może pomóc pięknej pani? - zapytał, a dziewczyna podniosła głowę i odwracając się, spojrzała na niego. Widząc jej twarz zamurowało mnie. To ona. To mój piękny anioł, o którym myślę od wczoraj. Przeniosła wzrok z Ramosa na pozostałych i zrobiła zaskoczoną minę. Na kogo tak patrzy? Spojrzałem w bok i zobaczyłem jak Fabregas robi równie zszokowany wyraz twarzy i stoi wbity w ziemię.
- Nie, poradzę sobie. - odparła po chwili i zmieniła kierunek i idąc w naszą stronę próbowała wyminąć obrońcę, ale ten stanął przed nią. - Pozwól mi przejść. - podszedłem bliżej i zobaczyłem jej podkrążone i czerwone od płaczu oczy oraz bladą cerę. Nawet wtedy wyglądała pięknie. 
- Utykasz, więc raczej sobie nie poradzisz. - odparł El Lobo i podał jej dłoń. - Pozwól sobie pomóc.
- A od kiedy to jesteśmy na ty? - warknęła, poirytowana śmiałością mojego kumpla i wyminęła go, a potem przeszła koło mnie i weszła do windy. Owionął mnie zapach jej perfum, a moje serce zabiło mocniej. Znów zniknęła, a ja sie nawet nie odezwałem. Co za kretyn ze mnie! Podszedłem do Cesca.
- Znasz ją, prawda? - zapytałem, a on dopiero teraz jakby się obudził i spojrzał na mnie.
- Można tak powiedzieć, ale myślałem, że już jej nie zobaczę. Cholera no! Dlaczego teraz i tu? - zdenerwowany chłopak minął mnie i zniknął w windzie. Co go tak zdenerwowało i skąd zna piękną nieznajomą?